środa, 16 grudnia 2015

DYDIOWA

16 -19 lipca 2015 - bezprecedensowy wyjazd "kawalerski" Stefana miał miejsce w tych właśnie dniach, i na jego życzenie udaliśmy się na koniec świata - dosłownie i w przenośni. Kierunek Bieszczady, możliwie najbardziej na uboczu. Nawet na warunki bieszczadzkie jest to bardzo rzadko i przez niewielką ilość osób odwiedzane miejsce. Jeszcze kilka lat temu dostać się tam można było tylko wąskimi leśnymi ścieżynami i to przy założeniu, że znało się drogę. Skrawek polskiej ziemi z trzech stron otoczony wodami Sanu, dookoła już Ukraina. Cisza i spokój.  Miejsce i klimat jak najbardziej spełniły wszystkich oczekiwania. Żeby dopełnić tego nastroju zdecydowaliśmy się na dojazd pociągiem - tak jak robiliśmy to dziesiątki razy jeszcze kilka-kilkanaście lat temu. Co prawda to już nie to samo co jazda słynną niegdysiejszą "rzeźnią", niemniej wspomnienia jak żywe stanęły przed oczami i wielokrotnie w czasie tych dni wracały, odzywały się, cisnęły na usta i przed oczy. Po wizycie na Dydiowej udaliśmy się jeszcze na... ale to już inna historia i pewnie zagości tu innym razem.