środa, 6 maja 2015

WENECJA ANTYTURYSTY


   Czytaliście może "Zagubiony kosmonauta. Zapiski antyturysty" Daniela Kaldera? Jeśli nie to przeczytajcie. Oględnie rzecz biorąc autor postanowił odbyć podróże do miejsc, gdzie nigdy nie wybrał się żaden turysta i zapewne nie wybierze. Największe zadupia świata. Ściągnąłem od autora wyrażenie bo jest fajne i było to pierwsze, którym mogłem siebie określić po wylądowaniu w Wenecji. Nie jestem aż takim hardkorowcem jak Kadler, świadczy o tym sam fakt, że wylądowałem w Wenecji, czyli mieście odwiedzanym rocznie przez - uwaga - 20 mln turystów rocznie! Gdzie tu antyturystyka? 
    Cóż, powiem tak - byłem tam pod koniec marca, czyli odwiedzających jak na tamte warunki niewielu (czyli tylu, ilu przez pół miesiąca w Krakowie ;-)), i w czasie tych kilku godzin udało mi się NIE BYĆ na placu św. Marka, a także po 5 minutach obecności uciec z jakiegoś main streetu prowadzącego na wspomniany wyżej plac. Za to udało mi się spędzić ten czas w ciszy i spokoju i pokręcić po spokojnych i cichych zaułkach, gdzie nie było ani pół turysty, zresztą ludzi często w ogóle jakichkolwiek nie było.  A jak było to niewielu i absolutnie to nie przeszkadzało w odpoczynku i chłonięciu atmosfery miasta. Udało mi się zrobić trochę zdjęć (chyba, wbrew radom znajomej, dużo bo będzie na dwa posty ;-)) Sorry Joanna ;-) Udało mi się posiedzieć przy filiżance wyśmienitego espresso za euro na niemalże pustym placu Campo S. Agostin, gdzie zajęte były raptem dwa kawiarniane stoliki, i pogapić się na przechodzących ludzi i kilku miejscowych. Udało mi się zjeść kolację w kolejnym cichym miejscu, posiedzieć nad kanałem nie niepokojony przez nikogo i ogólnie pozytywnie nasycić się klimatem zniszczonych kamienic, ferii barw kruszejących tynków, zapachów kawy i specyficznej wilgoci. 
   Czyli ogólnie rzecz biorąc spędziłem wspaniałe kilka godzin i dzięki temu Wenecję będę wspominał bardzo miło. Jak widać da się dużo pozytywnego wyciągnąć nawet z jednej z największych światowych atrakcji turystycznych. Dobrze, że dało się zboczyć, że było gdzie się zagłębić, dobrze że ludzie generalnie mają klapki na oczach i jak te głupie barany muszą leźć wszędzie tam, gdzie idzie właśnie pozostały milion, po to by zobaczyć jedną właściwie nieszczególną rzecz. 
   Zapraszam do antyturystyki, to się opłaca! Zwłaszcza finansowo. Jesz i pijesz to samo za 3 razy mniej, zaś widzisz i czujesz 10 razy tyle. Nic dodać nic ująć!
    Dziś trochę typowych, pocztówkowych zdjęć, a co! Kolejny post będzie czysto tematyczny i raczej nietypowy. Enjoy!



Nuda... jak w polskim filmie






I rozumiesz, płyniesz tym kanałem z pierwszeństwem...







szczałki... strasznie na rogach waliło moczem






cisza






pokrowiec na silnik to musi być styl i szyk








to już chyba śródmieście






przyczajony gondolier






wszędzie tam było dużo kwiatów i zieleni hodowanej w donicach






a to jest "dzwonek". ciekawe co jest po drugiej stronie linki gdzieś tam w środku






ślepa ulica. przysiadłem, a co!






jeden z nieatrakcyjnych turystycznie placyków 








I weź tu człowieku nie przysiądź na kawę chociażby








takie tam podwórko







spokój






oho... znaczy w prawo się idzie na s.marco







taki tam hotel. gdzieś tu






relaksik






pierwsza minuta na main stricie. czyli jarmark i straganowa tandeta z chin jak wszędzie






trzecia minuta na main stricie. dopiero jak wróciłem do PL doczytałem, że to był jakiś najsłynniejszy wenecki most. tu skończyłem marsz, odwróciłem się i rozpocząłem taktyczne wycofywanie się






czwarta minuta i pół na main stricie. zacząłem panikować. minutę później już odbiłem w boczną uliczkę i za plecami coraz bardziej cichł gwar







takie tam zbłąkane owieczki






nuda... ech robota... ciekawe co stara na obiad ugotowała?





 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz