Czytaliście może "Zagubiony kosmonauta. Zapiski antyturysty" Daniela Kaldera? Jeśli nie to przeczytajcie. Oględnie rzecz biorąc autor postanowił odbyć podróże do miejsc, gdzie nigdy nie wybrał się żaden turysta i zapewne nie wybierze. Największe zadupia świata. Ściągnąłem od autora wyrażenie bo jest fajne i było to pierwsze, którym mogłem siebie określić po wylądowaniu w Wenecji. Nie jestem aż takim hardkorowcem jak Kadler, świadczy o tym sam fakt, że wylądowałem w Wenecji, czyli mieście odwiedzanym rocznie przez - uwaga - 20 mln turystów rocznie! Gdzie tu antyturystyka?
Cóż, powiem tak - byłem tam pod koniec marca, czyli odwiedzających jak na tamte warunki niewielu (czyli tylu, ilu przez pół miesiąca w Krakowie ;-)), i w czasie tych kilku godzin udało mi się NIE BYĆ na placu św. Marka, a także po 5 minutach obecności uciec z jakiegoś main streetu prowadzącego na wspomniany wyżej plac. Za to udało mi się spędzić ten czas w ciszy i spokoju i pokręcić po spokojnych i cichych zaułkach, gdzie nie było ani pół turysty, zresztą ludzi często w ogóle jakichkolwiek nie było. A jak było to niewielu i absolutnie to nie przeszkadzało w odpoczynku i chłonięciu atmosfery miasta. Udało mi się zrobić trochę zdjęć (chyba, wbrew radom znajomej, dużo bo będzie na dwa posty ;-)) Sorry Joanna ;-) Udało mi się posiedzieć przy filiżance wyśmienitego espresso za euro na niemalże pustym placu Campo S. Agostin, gdzie zajęte były raptem dwa kawiarniane stoliki, i pogapić się na przechodzących ludzi i kilku miejscowych. Udało mi się zjeść kolację w kolejnym cichym miejscu, posiedzieć nad kanałem nie niepokojony przez nikogo i ogólnie pozytywnie nasycić się klimatem zniszczonych kamienic, ferii barw kruszejących tynków, zapachów kawy i specyficznej wilgoci.
Czyli ogólnie rzecz biorąc spędziłem wspaniałe kilka godzin i dzięki temu Wenecję będę wspominał bardzo miło. Jak widać da się dużo pozytywnego wyciągnąć nawet z jednej z największych światowych atrakcji turystycznych. Dobrze, że dało się zboczyć, że było gdzie się zagłębić, dobrze że ludzie generalnie mają klapki na oczach i jak te głupie barany muszą leźć wszędzie tam, gdzie idzie właśnie pozostały milion, po to by zobaczyć jedną właściwie nieszczególną rzecz.
Zapraszam do antyturystyki, to się opłaca! Zwłaszcza finansowo. Jesz i pijesz to samo za 3 razy mniej, zaś widzisz i czujesz 10 razy tyle. Nic dodać nic ująć!
Dziś trochę typowych, pocztówkowych zdjęć, a co! Kolejny post będzie czysto tematyczny i raczej nietypowy. Enjoy!
Nuda... jak w polskim filmie
I rozumiesz, płyniesz tym kanałem z pierwszeństwem...
szczałki... strasznie na rogach waliło moczem
cisza
pokrowiec na silnik to musi być styl i szyk
to już chyba śródmieście
przyczajony gondolier
wszędzie tam było dużo kwiatów i zieleni hodowanej w donicach
a to jest "dzwonek". ciekawe co jest po drugiej stronie linki gdzieś tam w środku
ślepa ulica. przysiadłem, a co!
jeden z nieatrakcyjnych turystycznie placyków
I weź tu człowieku nie przysiądź na kawę chociażby
takie tam podwórko
spokój
oho... znaczy w prawo się idzie na s.marco
taki tam hotel. gdzieś tu
relaksik
pierwsza minuta na main stricie. czyli jarmark i straganowa tandeta z chin jak wszędzie
trzecia minuta na main stricie. dopiero jak wróciłem do PL doczytałem, że to był jakiś najsłynniejszy wenecki most. tu skończyłem marsz, odwróciłem się i rozpocząłem taktyczne wycofywanie się
czwarta minuta i pół na main stricie. zacząłem panikować. minutę później już odbiłem w boczną uliczkę i za plecami coraz bardziej cichł gwar
takie tam zbłąkane owieczki
nuda... ech robota... ciekawe co stara na obiad ugotowała?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz