Czekaliśmy na peronie, czekaliśmy i czekaliśmy. Stało na nim kilka autobusów ale nie było naszego. Pierdolnik, że hej. W końcu gdzieś z tyłu pojawił się nasz autobus - fajny wygodny i przede wszystkim polski rejsowy pekaesowy i po kilku tradycyjnych tu akcjach typu "siadasz tam gdzie wolne, bo miejsca wydrukowane na bilecie są tylko tak po prostu i generalnie to nie ma miejscówek". Udało nam się, w przeciwieństwie do kilku innych osób które zostały wyproszone, lub też nie zabrane z braku miejsc, i w drogę! Na granicy nie czekaliśmy właściwie nic ponadto, co było potrzebne do odprawy. Szok i niedowierzanie! I tak to skończyła się nasza tegoroczna wędrówka. Za rok wracamy tu na kontynuację! Przygoda hej ho! /Lwów, Dworzec Główny, dzień 9/
To na tyle jeśli chodzi o moją relację fotograficzno-tekstową. Być może pojawi się jeszcze jakiś suplement w postaci zdjęć Stefana, których sam jeszcze nie miałem okazji obejrzeć. Umawiamy się na to piwo, umawiamy i umówić nie możemy. Liczę na to, że lada dzień to nastąpi. I jeszcze jedno: być może czytając moje opisy, kiwaliście z politowaniem głowami, poniekąd słusznie zauważając, że w końcu Gorgany to nic wielkiego: ani niezbyt strome to góry, ani niezbyt wielkie i niedostępne, ani szczególnie trudne jak też w sumie niewysokie. Ot, takie coś jakby trochę wyższe Beskidy czy Bieszczady. Niby tak. Zważcie tylko na jedną rzecz, Drodzy Czytelnicy, że dla autora powyższej relacji był to pierwszy tego typu wypad od 15 lat! Tak tak, w 2002 roku ostatni raz zdarzyło mi się wędrować po górach z plecakiem "na ciężko". Stefan - nie tak dawno temu, ale również miał niemałą przerwę. Nagle zachciało nam się pójść z namiotem, żarciem, ciuchami i całym tym sprzętem na plecach. Zważcie na to, że bez żadnego przygotowania wyszliśmy z pracy, wzięliśmy nasze ciężkie, stare już nieco plecaki i od razu wsiedliśmy w autobus , którym pojechaliśmy na Ukrainę, by przejść jedno z najdzikszych i najsłabiej zaludnionych pasm Karpat. Bez treningu, bez kondycji, za to z zapałem równym pierwszym górskim eskapadom pod koniec lat 90tych. Warto było.
|